Człowiek jest wiel­ki nie przez to, co po­siada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.
Jan Paweł II


"Bo nie żyję ani w przeszłości, ani w przyszłości. Dla mnie istnieje tylko dzisiaj i nie obchodzi mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem."
Paulo Coelho "Alchemik"


sobota, 9 sierpnia 2014

Rowerkowo

No HEJO... Miałam u być wczoraj, ale już nie chciało mi się uruchamiać lapka i tak jakoś zostawiłam to wszystko na dzisiaj.
Wczoraj to ja miałam historię... MEGA :) Ale od początku. Rano wsiadłam sobie na rowerek aby udać się do Ostrowa w celu kupienia prezentu. I tak sobie jadę, muzyczki słucham i nadal jadę i gdzieś na 13 kilometrze BUM!!! Taki drobny wypadek i rower do kasacji. Ale spokojnie jestem w jednym kawałku, nie miałam przyjemności przejechania się na sygnale karetką :( A to niezłe uczucie by musiało być :) Dobra JAJA sobie robię. Aż tak źle to nie było, po prostu opona mi pękła i dętka i normalnie flaka miałam. Tak mi się naglę zaczęło ciężko jechać. Myślałam, że wyrzucę ten rower pod nadjeżdżający samochód, ale się opanowałam. Jeszcze oczywiście nie wiedziałam o co w tym wszystkich chodzi i pomyślałam, że może po prostu sobie to powietrze uszło, bo i tak mi się zdarzało.Lukam w koło jacyś faceci przed domem coś robią, zatrzymuję się, zapytałam ładnie o pompkę. Podzielili się i nawet jeden mi pomógł napompować, ale to nic nie dało i właśnie w tym momencie okazało się, że przez resztę drogi muszę prowadzić. :) Elegancko. Dotarłam jakoś do wuja i zostawiając tam rower udałam się na miasto i jeszcze miałam nadzieję, że po drodze spotkam jakiś serwis do mojego automobila, ale lipa z tego wyszła. Później w necie wyszukałam, że na kaliskiej gdzieś coś takiego jest, no to się tam udałam, a tam się okazało, że aktualnie nie naprawiają nic dopiero od dwudziestego. FUCK! No cóż pozostało mi zostawić rower u wuja i tam on czekał na Dawida, który to przywiózł go do domciu. Fascynujący dzień. Ale to jeszcze nie koniec dnia. Wieczorem, tak po 19 już było wsiadłam na kolarzówkę, bo tylko to mi zostało na dłuższe dystanse i wyruszyłam w trasę. A wszystko przez ten mój durny rower, bo obiecałam sobie, że jak pojadę z powrotem to wstąpię nad zalew do Raszkowa, czy Przybysławic, bo tak naprawdę to nie mam pojęcia do której miejscowości on należy. Jeszcze tam nie byłam, a mam tak blisko, a niby jest tam fajnie. No to się tam udałam. Do tego miejsca mam niecałe 7km? Jakoś tak. Ale żeby tam dojechać zrobiłam około 24 km. :) Dobre nie? Muszę to powtórzyć kiedyś :) Pojechałam w stronę Ligoty, tam skręciłam na Bronów, dalej przez dwa Grudzielce do Bieganina, tam skręciłam na Raszków, oczywiście przez te wioski tam, no to wyszło mi około 24 km, ale super się jechało, ten wiatr we włosach :) Dojechałam na miejsce, usiadłam sobie nad wodą, troszkę odpoczęłam, i ruszyłam do domku bo się ciemno robiło. Ale oczywiście objechałam Przybysławice na około szukałam jakiegoś parku czy czegoś w tym stylu, bo niby też tam gdzieś jest. Ale to może innym razem. No więc jak już byłam na zakręcie, który prowadzi na główną drogę to tam by był prawdziwy wypadek. I bym była zdzierana z ulicy :P Tak prawie wymusiłam pierwszeństwo :) Na szczęście udało mi się w ostatniej chwili wyhamować. A by była jazda... Cała i zdrowa dojechałam jednak do domku. Zrobiłam przeszło 31 km a jakby nie zrobiło się tak szybko ciemno to zrobiłabym jeszcze kilka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz