
Ale miałam sen. Szczerze, to długo czekałam na jakiś sen, ale ludzie dlaczego to nie było coś milutkiego? Akcja działa się u mnie w domu. Nie wiem jak to wszystko opisać. To była taka dziwna sytuacja. Nasz dom opętał, niee... to złe słowo. W naszym domu zjawił się taki dziwny stworzeń :) Był to taki niby clown. Tylko nie był to taki clown jacy są w cyrkach, on był dużo straszniejszy i większy, a do tego miał jakieś złe moce. Wdarł się on do nas i na początku nikt o tym nic nie wiedział. Po jakimś czasie zszedł on na dół, bo to było tak jakby zabarykadował się w moim albo wuja pokoju. Co było dziwne? To że w tym śnie była moja ś.p. babcia. Dziwnym trafem akurat razem z dziadkiem nas odwiedzili. Ten dziwoląg zabrał babcię i przekształcił w złą, długo jej nie widzieliśmy, co jakiś czas schodziła, a za nią schodził on. Miała takie dziwne, duże oczy, włosy takie nastroszone i minę poważną, clown natomiast miał wymalowaną na biało twarz, ten charakterystyczny czerwony nos i wymalowany uśmiech, jak to zawsze miał Joker w filmie Batman. Schodzili razem a my się baliśmy, mieliśmy pistolety ale nie mogliśmy nic zrobić, bo on miał takie moce, że mógł nas pozabijać. Baliśmy się. Babcia przychodziła by zobaczyć dziecko. Do tej pory nie wiem co to było za dziecko i kogo ono było. Wiem tylko, że był to noworodek, płakało cały czas gdy babcia je trzymała. Brała je za każdym razem na kilka sekund i odchodzili. My zostawaliśmy w kuchni. Za każdym razem gdy znikali na schodach w tajemniczych okolicznościach znikała też jedna osoba z nas. W pewnym momencie został tata, babcia i ja. Przyszedł wuja i twierdził, że to jego wina, że on czegoś nie zrobił co powinien był zrobić, że teraz wszyscy przez niego zginą. Nie wytrzymał z tym przekonaniem i poszedł w paszcze lwa, chciał to wszystko odkręcić tylko, że już nie wrócił. Bałam się i to koszmarnie. Wszyscy się bali. stałam przy drzwiach z jakąś bronią, chyba to był karabin i wpatrywałam się w lusterko i czekając aż pojawi się cień, aż po raz kolejny będą schodzić, tylko że tego dziecka już nie było. Po co mieli by zejść? po mnie? Czekałam wiedziałam, że gdy tam pójdę to zginę, ale nie chciałam pozwolić aby zabił innych. Nie tatę, nie babcię. Musiałam coś zrobić. W pewnym momencie coś usłyszałam, coś się stało, wiedziałam, ze za chwile zejdą, że przyjdą po mnie, później będzie kolej na pozostałych. Nie było ratunku. Pozostało okno. Nie wiem co wtedy myślałam, przecież on wszystko widział, każdy nasz ruch. Właśnie dlatego nie mogliśmy uciec, rozstrzelił by nas, a może byłoby jeszcze gorzej. Jednak ja wybrałam, miałam jakiś plan, może obejść go od tyłu, zabić go w niemożliwy sposób, miałam tą resztkę nadziei, widziałam to światełko w tunelu, nie wiem co to było ale było to coś. Wystartowałam do babci pokoju, ona tam siedziała jak zawsze na swoim miejscu, opierała się o stół, i pytającym wzrokiem obserwowała jak pędzę do okna i je otwieram. "Co ty robisz?"- usłyszałam. I tylko tyle. Wchodziłam na parapet i... obudziłam się.
Do tej pory się zastanawiam czy chciałam ich wszystkich uratować, czy po prostu moim celem była ucieczka. Wiem, że w tym momencie gdy podjęłam decyzję coś się wydarzyło, coś usłyszałam, nie wiem tylko co. Wiem jeszcze że koszmarnie się bałam.... że przyjdzie moment że zniknę i ja.