Teraz mam czas wolny, więc coś napiszę. Więc dziś był dzień niesamowity. Ale od początku. Wstałam tak po jedenastej, strasznie mi się nie chciało, ale musiałam, bo przecież trzeba zrobić obiad, tak o było trochę za późno ale kto jak kto, ale ja dałam radę :) następnie trzeba było posprzątać, a później to już relaks, choć nie na długo. Przecież o szesnastej umówione spotkanie z dziewczynami. Tego nie można przegapić. Z lekkim opóźnieniem dotarłam na miejsce, ale i tak nie byłam ostatnia. A później to już się zaczęło, najpierw spokojnie wszystko się rozkręcało, pogaduszki, śmiechy i te sprawy. Oczywiście nie zabrakło czasu na zdjęcia. Ale je zamieszczę niżej. Niestety po niedługim czasie musiała nas opuścić Iza. Na szczęście jakoś to przetrwałyśmy, choć było ciężko. :) Pamela zrobiła wianki z kwiatków i tak jakoś czas minął. Następnie zostałyśmy zaproszone do Patrycji. Gdy Julka dowiedziała się, że Pyśka ma gitarę, to już nie odpuściła i musiałyśmy jechać choćby nie wiem co. A tam to się dopiero zaczęło. W momencie, gdy weszłyśmy na ogródek Moniczce zaczęło odbijać, ale na szczęście tak pozytywnie. Zastanawiałyśmy się dlaczego i doszłyśmy do wniosku, że to wszystko przez powietrze. Zaczęła się śmiać z byle czego i gadać głupoty. Pies, który w rzeczywistości wabi się Bolo został przez nią nazwany Pucek. To oczywiści był jej Pucuś, któremu musi zakupić maseczkę, czy coś tam wspominała. Jak sama stwierdziła Izy nie zdołał pobić, może i racja, co ta również potrafi zaszokować :) Ale jak dla mnie była niesamowita. I chyba nawet pierwszy raz ją taką widziałam. Chcąc powiedzieć coś o Julce, stwierdzę, że dziecku frajdę może sprawić nawet rzucanie butelką w górę. Szczerze pierwszy raz się z taką zabawą spotkałam, ale powiem - szacun- za pomysłowość. Jeśli chodzi o Patrycję, to powaliła mnie swoim podejściem do nowo poznanego kolegi. Oczywiście podejściem od pierwszego wejrzenia. Ale tak trzymać, stanowczość co podstawa :) No i Pamela. Znamy ja od niedawna, ale pasuje do naszej paczki. Najlepsze były jej wyobrażenia na temat studni. Uzmysłowienie nam że wrzuca się tam dzieci było całkiem niezłe. Po późniejszym przeanalizowaniu doszła do wniosku, że później są one zjadane, coś chyba o krojeniu jeszcze było. Historia z horroru :) A końcu, gdy już się okazało, że Julka wszystko mocno przeżywa, doszła do wniosku, że w tej studni jednak są truskawki :) Happy End musi być :)
Niestety przyszedł czas pożegnania i wszystkie rozjechałyśmy się w swoją stronę.
No i mam nadzieje, że mi jednak kiedyś wybaczycie wstawienie tych zdjęć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz